Bezglutenowa Wioseczka

Bezglutenowa Wioseczka

sobota, 1 grudnia 2012

Piernikowo :)

Dziś pierwszy grudzień. Na dobre ruszyła machina świątecznych przygotowań. W zeszłym tygodniu jakoś tak od niechcenie przemyłam 2 duże i 2 małe okna, a dziś pierniczki - część pierwsza. Część druga będzie ok połowy miesiąca bo tych za PRC :D nie starczy do Świąt. Jeśli do Mikołajek choć kilka zostanie to będzie to cud. Do pieczenia wykorzystałam tanią siłę roboczą Pierniczki dzisiejsze robiłam z fajnego przepisu zaczerpniętego z jednego z lepszych o ile nie najlepszego bloga kulinarnego: Kulinarne Szaleństwa Margarytki .Bloga bardzo polecam - same tam pyszności. Palce lizać :) A tymczasem u nas - podczas gdy jedni pracowali w pocie czoła inni robili li tylko dobre wrażenie
w końcu jednak wszyscy zabrali się za uczciwą pracę
efektem czego były wspaniale ;) wykrojone pierniczki
które po upieczeniu:
wyglądały tak :D
ciąg dalszy przygotowań nastąpi :)

poniedziałek, 19 listopada 2012

I had a dream ;)

Nie wiem jak Wy, ale ja zawsze gdy widzę pierwsze, leniwie opadające płatki śniegu zamykam oczy i marzę.
Widzę rozjarzoną lampeczkami choinkę ustawioną w rogu pokoju. Na choince oczywiście oprócz zwykłych sklepowym bombek swoje miejsce znalazły umazane małymi oblepionymi paluszkami kolorowe łańcuchy, gwiazdory w czerwonych czapach z wydmuszek zrobione, widzę też cukierki w kolorowych błyszczących papierkach (zaledwie kilka dni po świętach okaże się że cukierków w owych papierkach już nie ma)i pierniki lukrowane - też jakoś tak same wkrótce znikną. Widzę tez męża w białej, albo nie - w błękitnej koszuli i dzieci odświętnie ubrane. Widzę też udekorowane pięknie okna, wypastowane podłogi, a w kafelkach łazienkowych na pewno można się przeglądać. Widzę biały opłatek położony na sianku w wiklinowym koszyku, na stole przy świątecznej zastawie, a obok tony smakołyków i słyszę odwieczne pytanie - ale kto to wszystko zje :) Jest też dziadek w garniturze, siedzi na fotelu, ale każdą próbę przysypiania skutecznie przerywają mu dzieci wdrapując się na kolana i zapraszając do zabawy. I wreszcie widzę kobietę, wygląda znajomo ale - czy te podkrążone oczy, zmęczona twarz, dłonie zniszczone przez środki czyszczące (oczywiście na założenie rękawiczek czasu brakło)należą do mnie?? Ta kobieta jest bardzo zmęczona i chyba nie umie się cieszyć podniosłą atmosferą Świąt. Ma już wszystkiego serdecznie dość, chce żeby już było po Świętach. Nie ma siły rozmawiać, nie ma ochoty na wspólne kolędowanie choć z dziećmi przez cały Adwent dzielnie ćwiczyła śpiewanie i przypominała sobie nuty i akordy by własnoręcznie zagrać kilka z nich.Hmm.... Czyżbym to była naprawdę ja? Czy jak zwykle zostawiłam wszystkie przygotowania na ostatnią chwilę, nikogo nie poprosiłam o pomoc, godzinę przed wieczerzą wigilijną stałam nad przypalającym się sosem greckim(co to Grecji nie widział;), a dzień wcześniej doprowadzałam mojego małżonka do szewskiej pasji ciągłym narzekaniem na nieudane pierogi. No nie. Tak być nie może. I to już jest ten czas gdzie obiecuję sobie że w tym roku będzie inaczej i że uda mi się pozbyć tej zmęczonej baby, a na jej miejscu zasiądę ja - zadbana, wypoczęta i uśmiechnięta Pani Domu. Tylko jak to zrobić, żeby nie było powtórki z rozrywki. Ma ktoś jakiś pomysł? proszę o podpowiedzi w komentarzach. Megosiu - Ty też możesz ;)

niedziela, 14 października 2012

Ja to mam fajnie bo nie muszę pracować ;)

Ty to masz fajnie - słyszę raz po raz - do pracy nie musisz chodzić. JA?? fajnie, no tak. Chodzić nie muszę, praca znajduje mnie sama. Sobota - 6.00 Mąż budzi mnie z kubkiem kawy, ja "przytomnie" mówię - ale o co Ci chodzi. Ten jakby nie rozumiał usilnie nęci zapachem kawy do coffee room'u ;), no to zarzucam szlafrok na plecy, zbieram kości i idę z nadzieją że jak wyjdzie z domu to ja wtedy jeszcze pod kołdrę się wkulnę i dośpię. Piję kawę, żywo uczestniczę w prowadzonej półgłosem dyskusji, a gdy tylko drzwi zamykają się za mym ślubnym biegnę z powrotem do łóżka z nadzieją... płonną niestety gdyż chwilę po tym słyszę: mamo - sikuuuu - to Lusia -odpowiadam idź córcia do łazienki i zrób. Łazienka tam gdzie zawsze, mama nic nie zmieniała :)i znów chwila spokoju, aż do ... Mamo Piććć!! Ciii - mówię, bo obudzisz Piterka, nie zdążyłam skończyć gdy z pomiędzy szczebelków łóżeczka wysuwa się mała rączka z butelczyną. Łapię butlę i biegnę do kuchni celem przygotowania mleka (omijam procedury z wyparzaniem butelki narysowane na opakowaniu ;) i po sekundzie jestem z powrotem, bo Piterek już się drze w niebo głosy prosząc o troche "odyy" - czyli wszystko co się nadaje do picia. Ja znów ( bo jak wiadomo nadzieja matką głupich) wskakuję do łóżka, przykrywam się, i słyszę z pokoju obok człap człap człap - to pierworodny Tanio, którego przez cały tydzień dobudzić do szkoły nie mogę, w sobotę o 7.05 zapytowuje mnie się czy może się ubrać, pytam się ale po co,mówię - pośpij sobie synek - a on - ale już nie mogę. Piter w tym czasie dopija butelczynę swą i stoi już w łóżeczku pokazując na okno krzyczy - brrrrr,brrrrum tam. I tak kończy się moja poranna drzemka. Dalej ubieranie przerywanie okrzykami - ja nie chce łajstopek,ja chcę spodnie, tudzież - Tanio ale te spodnie co miałeś wczoraj są brudne - a Tanio - ale jeszcze można nosić. Z Piterem spokój, on się jeszcze nie buntuje. Potem śniadanie w trzech aktach. Akt pierwszy - ja z dziećmi. Dzieci jak to dzieci najchętniej codziennie zjadłyby słoik ze smarowidłem czekoladopodobnym, ewentualnie z dżemem, na tymże smarowidle. Staś za to z uwielbieniem zajada się kanapkami z żółtym serem, z ketchupem i z mikrofalówki - do tego czekolada na gorąco. Po śniadaniu aplikacja różnymi sposobami końskiej dawki przeróżnych medykamentów i wówczas mam chwilę dla siebie, bowiem dzieci oddalają się w różnych kierunkach by zająć się sobą. Mój czas kończy się po sekundzie bo zaczyna się akt drugi - wpada do domu mąż - w biegu ściąga kurtkę, myje ręce i przez ramię rzuca - zrób mi szybko jakieś śniadanie, no to ja szybko robię kanapki, w międzyczasie szybko parzę w dzbanku herbatę, on równie szybko wypija dolewając sobie do filiżanki przegotowanej chłodnej wody by się nie poparzyć, potem szybko tłumaczy dzieciom czemu nie może się z nimi bawić ,mnie mówi że na obiedzie go nie będzie i żeby mu po południu jakies kanapki i termos kawy na pole ktoś podrzucił, a następnie szybko oddala się. A ja mam czas dla sieb....aaaa nie już nie mam bo idzie teść - Kasia zrób no szybko herbatę dla pracowników - ja szybko robię, przypominam sobie ile to słodzą i jaką moc i kolor herbaty muszę uzyskać, a więc Damian 2 łyżeczki cukru, Zenia jedna płaską, Kuba 2 średnie, teść czeka. Wrzucam kubki na tacę - herbata idzie na dół. :) a ja mam czas.... - ale gdzież tam , nie mam bo wraca teść - i mówi no to teraz bym coś zjadł.Akt trzeci - I od nowa, herbata, kanapki, pogadanka i jest już 10.30 Oczywiście w międzyczasie milion pięćset sto osiemset przełajowych biegów do pokoju będących odpowiedzią na wołanie - Mamoooo: On mnie bije, Piter gryzie, Tanio chciał mnie kopnąć, Piter wszedł na stół ew. na parapet, Tanio kopie piłkę w domu, Lusia mnie szczypie itp itd... Rozglądam się nerwowo po kuchni, wygląda jakby trąba powietrzna przez nią przeszła, szybko więc ładuję zmywarkę i po dłuższej chwili wygląda jako tako, ale to już 11.00 a obiad daleko w polu, no i Pit jeszcze nie śpi. To znów biegiem robię butlę mleka, małego przebieram i kładę, szczęśliwie po 5 minutkach już śpi. No ale wciąż nie ma obiadu. Ale jako Perfekcyjna Pani Domu;) zdołałam sobie wcześniej wyciągnąć mięcho z zamrażary , więc jest już gotowe i czeka. Dziś karkówka w sosie własnym. Na biegu kroję, przyprawiam i tu pojawia się teść, mówi że brakło worków do ziemniaków i czy nie mam czasem jakiego interesu w mieście bo by trzeba było podjechać. No ale nie, nie skusiłam się. Za to pobiegłam po ziemniaki, w biegu obrałam, i usiadłam. Mięsko się dusiło pod przykryciem, a ja usiadłam i siedziałam z kawką chyba z 10 minut :D wybiła pierwsza. Wpada mąż z zapytaniem -czy już jest obiad? Ale miało Cię nie być - odpowiadam... No ale nic to.. Ziemniaki jeszcze twarde, ale za to mięs już miękkuchny , buraczek z mamowego słoika i pajda chleba. Mąż po 5 minutach najedzony, dopija moją kawę i ucieka. A mnie tak jakoś zmęczenie poranne nie odpuszcza, za to jakby częściej nos muszę wycierać i kaszel usiłuje mi rozerwać klatkę piersiową. Zapodaję sobie cosik z mej przepastnej szafy z lekami i bawię się dalej. Bo już ziemniaki gotowe, a teść krzyczy z dołu że pracownicy kawę chcą. Hmm... Kawę - już wiem- Zenka -czarną sypaną bez cukru, Damian sypana z mlekiem i dwiema łyżeczkami cukru, a Kuba hmm nie wiem, ale zrobię tak jak Damianowi i będzie dobrze. :) Zapodaję obiad na stół, zatrzymuję teścia żeby się najadł i dzięki temu obiad odbędzie się tylko w dwóch aktach, w międzyczasie budzi się z małym fochem Piterek, ale w miarę szybko - na widok obiadku foch odchodzi, i już za chwilę wszyscy ze smakiem pałaszują tzn prawie - Piterek opluwa mnie buraczkami,Ola głównie mięsko,trochę buraczków, ziemniaczków nieee poza tym Ok ;)Teść wszystko ładnie zjada, kawę bierze na wynos, Tanio też zjadł więc można zakończyć obiad. A ja mam wolne? eee gdzież tam, trzeba pozbierać po obiedzie i jakoś ogarnąć hacjendę bo to w końcu sobota ;) Motywuję dzieci do wspólnej pracy, ale że kiepsko im idzie to załączam Króla Lwa na laptopie i sama pędzę z miotłą i mopem przez świat. Kuchnia, "gościnny", bawialnia, coffee room, Stasiowy room, i na koniec łazienka - w międzyczasie tony zużytych chusteczek do nosa i kolejne syropki. Jakoś tak się wieczór zrobił i pojawił się Mąż, pracy jeszcze nie skończył, ale pracownikom trzeba dniówkę policzyć i wypłacić,oczywiście wszystko szybko i biegiem po mokrej podłodze. Jak już jest wszędzie mokro to dzieci włączają się do pomocy, urządzają ślizgi z atrakcyjnymi przewrotami, przyprawiając mnie niemalże o zawał serca, ale szczęśliwie nic nikomu się nie stało. Żeby zmyć podłogę w coffee roomie muszę Piterka unieruchomić w foteliku więc daję mu jakieś kanapki i biszkopty i jazda na mopie. Dzieci cierpią unieruchomione w kuchni, ja kończę myć, wylewam wodę. Wracam do kuchni i łapię się za głowę bo Piterek pokruszył i chlebek i biszkopty, wlał w to swoje picie, następnie wtarł to w siebie, resztę wylał na świeżo umytą podłogę. Lusia za to robiła sobie sama picie, i jakoś się jej tak przelało i pół się wylało na szafki i podłogę - wszystko oczywiście samo. Idę przeprosić mopa, jeszcze raz myję kuchnię, dzieciom zapodaje na szybko jakąś kolację, potem wpada mąż na powtórkę obiadu tylko szybko bo muszą ładować samochód. Dzieci idą spać. Zarządzam dzień dziecka - nie mam siły ich kąpać. Z grubsza pyszczki obmyte, kto pija mleko ten mleko, kto musi się napić dostaje wodę - na koniec rytualne mówienie dobranoc z Taniem czyli - Dobranoc, żaby na noc, karaluchy pod poduchy, kolorowych snów, śpij dobrze, kocham Cię i za chwilę już dom pogrąża się w błogiej ciszy. I znów siadam na mym fotelu, wraca mąż. Chciało by się napisać że oglądam ulubiony serial, ale prawda jest taka, że po czołówce zasypiam ;) więc ulubionego nie mam. A mąż mój marzyciel tak na mnie patrzy i mówi - a gdzie się Ty się tak zaprawiłaś? Przecież nie pracujesz, w domu sobie siedzisz... amen ;)

sobota, 30 czerwca 2012

O tym co się dzieje na koncercie ;)

Dziś na Dniach Kruszwicy zagrał swój koncert zespół PIERSI z Pawłem Kukizem na czele. Moja siostra była na widowni kruszwickiego amfiteatru i co jakiś czas dawała mi za pośrednictwem telefonu komórkowego posłuchać muzy "na żywo". Mój synio starszy patrzy na mnie jak chodze z telefonem i śpiewam - ... jeszcze dzień wyjdę stąd, rzucę bagnet, rzucę broń, przeskoczę każdy mur.. i patrzy pytającym wzrokiem - a ja mówię - Ciocia jest na koncercie i daje mi posłuchać trochę. A Staniu się pyta - a co Ona tam robi - a ja niewiele myśląc - rzuca majtkami w pana piosenkarza ;D a on - naśladując rękami strzelanie z gumy - to tak Ona strzelała? :D HEHEHE, a potem jeszcze - a wujek to też strzelał w nich majtkami? I najlepsze - a Mikołaj i Czarek też tam byli? Mówię - pewnie tak. A St - a oni czym strzelali - SKARPETKAMI? :D I takie oto teraz wyobrażenie koncertów dzięki mądrej mamie dociekliwy synek.

wtorek, 26 czerwca 2012

Jakże ja bym chciała nie narzekać...

Zakładając tego bloga miałam na myśli jeno pozytywne pisanie, o tych kumkaniach, i jajobraniach i takich tam. Ale tak się nie da. To znaczy da się, ale nie mam siły.Ale nie, bo siłę to mam, ale mi ręce opadają, głos więźnie w gardle i tchu w piersi brakuje. No bo jak ja mam pisać o tych pierdółeczkach . Kiepskawy początek sezonu mamy. Ziemniaki wczesne - nasze złoto cenę mają zatrważająco niską. Tak tanich to ja nie pamiętam, a przecież wszystkie ceny z paliwem na czele do góry poszły, i gdzie tu opłacalność? A jak jeszcze widzę ministra Sawickiego, który w najdroższym czasie antenowym o opowiada jak to za jego rządów wieś się wzbogaciła promując w sumie tylko siebie to mnie krew zalewa. Ale dosyć już tego narzekania, przecie ile można. Lepiej sobie popatrzymy co też ciekawego na wioseczce. Nawiedziło nas UFO ;) ale na szczęście nie porwało sąsiadowych krów ani tez moich królisiów, które to są już na tyle dorosłe żeby wyprowadzić się od mamusi swej. Królisie są nader grzeczne i spokojne bo jak dostaną "zielone" do jedzenia to najpierw wyjadają meliskę która porasta z boku mojego trawnika, który niegdyś był ogrodem ciotki Zochy Woźnioczki która to tą że meliskę posiała. Ufo na szczęście odleciało zostawiając na niebie znak pokoju :) A dla wielbicieli rabatek zapodaję: Moje pomidorki zaraz po posadzeniu: i teraz (wczoraj) i rozsadę kalafiora i brokuły i marchewkę i buraczki z mojego warzywnika i mężowe ogórki (moje jeszcze nie kwitną) ziemniaki wczesne ( właściwie już wykopane) i ziemniaki późne To tyle na dziś. :D Pozdrawiam.

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Czas nie ubłaganie leci, ale czy będą z tego dzieci? :P Niee :D co najwyżej mogę stworzyć kolejnego posta. Upsss Przepraszam że tak krótko, ale to mój syn Piterek dorwał się do laptopa podczas mojej nieobecności i wysłał posta zanim skończyłam. Postaram się jak najprędzej go dopracować. Posta oczywiście, bo Piotruś Pan dopracowany pod każdym szczegółem :)

niedziela, 3 czerwca 2012

Kolejny odcinek bloga dla wytrwałych i cierpliwych czytelników :)

Nu wczoraj to taki trochę falstart wyszedł, ale dziś się poprawię. Bo ja nie mogę sobie codziennie tak siąść i pisać - co chwila słyszę - mamo pić; mamo jeść,mama siku, mama - a on/ona mi zabiera... mama a Piter ma coś w buzi itp itd i w między czasie jeszcze Małżonek mój osobisty jakąś roszczeniową postawę przyjmuje i wciąż coś chce.I tak czas leci. Do tego dochodzą jeszcze choroby dzieciaków ( w tym roku sezon na kaszle i katary jeszcze nie minął)wizyty i wizytacje (różnica oczywista - wizyty składają nam rodzina i przyjaciele, z wizytacją przychodzi teściowa ;)i nawet nie wiem kiedy miesiąc zleciał.itp itd :) Na początek w ramach dokumentacji foto przedstawię fotografię Gospodyni i Gospodarza :D bardzo aktualna bo dzisiejsza zrobiona przez Pierworodnego syna na wiejskim placu zabaw.
nio.. to już się znamy :D poprzednią opowieść zakończyłam na wiciu gniazda przez Królisię Czarnulkę moją. Jak się na następny dzień okazało Gospodarz wyleczył ją z niepłodności(podobno szepnął jej w długie ucho że jak tym razem nie będzie małych to skończy jako pasztet) no i ona się zebrała w sobie i oto mamy piękne 2 królisie. Było więcej, ale odrzuciła. Zwierzaki niestety tak mają. No ale ważne że chociaż dwa są.
Jeden czarny jak mama, drugi brązowawy jak tato. PRześliczne i rosną jak na drożdzach, w tej chwili mają skończone 5 tygodniu i już same ładnie jedzą.
To na tyle o królisiach. Nie będę już zanudzać. Reszta będzie później :)
Witam. Mam wielkiego kaca, moralnego oczywiście że na tak długo zostawiam garstkę moich wiernych czytelników. Przecież tak nie można, na pewno wielu z Was drży z niepokoju o moją Królisię i jej potomstwo, pewnie nie możecie też spać nie wiedząc co się u nas dzieje. Niniejszym zaczynam nadrabianie zaległości opatrzone bogata dokumentacją foto. :D i tu przerwała, lecz blog w napięciu trzymał, i wszytskim się zdawało że to Gospodyni pisze jeszcze, a to echo (stukających klawiszy) grało ;)

czwartek, 26 kwietnia 2012

O tym, że seks uprawiany jeno w celu prokreacji może być niebezpieczny.

Wiem wiem, ten post miał być publikowany kilka tygodni temu, niestety mieliśmy dużą kumulację chorób. Pierwszy raz zdarzyło się że wszyscy razem, cała piątka jak jeden raz padła złożona grypą. Ciężko nam było jak cholera bo nie mieliśmy(ani ja ani mąż ) siły się ruszać, ale trzeba było koło dzieci równie chorych chodzić. ale już wszystko jest w porządku zatem powracam do blogowania. Jak już wiadomo mamy Wiosnę, :D a jak jest Wiosna to wiadomo,ptaszki (tu obiecane zdjęcie wioskowych bocianów) i pszczółki się bzykają
koty się marcują( nia mam foty ;) - prokreacja idzie pełną parą. I my też chcieliśmy do tegoż nurtu się przyłączyć. Znaczy nie osobiście :P ale dopomóc pewnej parze się spotkać i tegoż aktu dokonać :D Mamy piękną czarną królicę, singielkę, po przejściach - już kiedyś zdawało się nam że może być przy nadziei, bo się spotykała z kawalerem, podtykaliśmy jej najlepsze kąski, ona się robiła coraz większa, ale po jakiś 2 mc :) się zorientowaliśmy ze po prostu przytyła i małych łysych brzydalków(kto widział króliczego noworodka to wie o czym mówię) nie będzie. Przeszła więc na dietę odchudzającą (bo jak zwierzątko zapasione to ciężko się o potomstwo wystarać)i kilka(naście ) dni temu przyjechał do niej przystojny kawaler. Niepokojąco przystojny
wydawał się być ułożony i odpowiedzialny - idealny kandydat na partnera naszej Czarnulki i ojca jej dzieci. Mój małżonek wpuścił tą młodą parę do jednej klatki i zostawił. Kawaler wydawał się być spokojny i nieśmiały,a nasza Czarnulka
miała być Dominą w tym związku. Niestety okazało się być inaczej. Następnego dnia okazało się że to bydle niewyżyte zdarło niemalże futro z pleców swej oblubiennicy. Natetychmiast został odsadzony i miał być odwiezion do swojego matecznika. Niestety los chciał inaczej. Kilka dni potem jam osobiście je karmiła i musiałam nie domkąć drzwiczek od klatki. Rano okazało się że Kawaler ów poczuł zew natury i chciał uciec na wolność. Tam zainteresował się nim nasz pitbull ;) Odi i tak długo się z nim bawił że zamęczył go na śmierć. :(
Nieszczęśliwa ta historia ma jednak dobre zakończenie. Zauważyłam że Czarnulka robi sobie tzw gniazdo. Czyli wszystko na to wskazuje że ten krótki, intensywny lecz tragiczny romans będzie bardzo owocny.

poniedziałek, 26 marca 2012

:)

przyleciał bocian :D widziałam go w sobote wieczorem, porządkuje gniazdo przed przylotem szanownej małżonki :D nio... to jak go sfotografuję to dam znać.teraz muszę już zmykać :)

środa, 21 marca 2012

O tym, że naturalne jest najlepsze :D

Dziś jest pierwszy dzień Wiosny, tej kalendarzowej, bo astronomiczna była wczoraj. Z tejże okazji postanowiłam ja wybrać się na spacer celem poszukiwania rzeczonej Wiosny i zaczerpnięcia świeżego powietrza. Od rana nieco wiało, ale popołudnie było już lepsze.Poubierała ja dzieci i siebie i otworzyłam drzwi jednocześnie wciągając głęboko to pierwsze wiosenne powietrze w płuca. Pierwsza myśl - o ja cież pierdziele- jaki smród. Tak, naturalne jest najlepsze. Nawożenie oczywiście.Pewnie któryś z sąsiadów uskuteczniał nawożenie pól gnojowicą z pobliskiej świniarni. Przy horrendalnie wysokich cenach nawozów sztucznych, (które dziwnym trafem drożeją w Polsce w czasie wypłat dopłat bezpośrednich dla rolników)to jedyne i najtańsze wyjście. Ale przy nieodpowiednim wietrze istna masakra. Nie otworzysz okna, nie wyjdziesz z dziecmi na spacer, nie wywietrzysz pościeli, nie wysuszysz prania ale to są właśnie uroki życia na wsi. Tego się nie przeskoczy. Z tym trzeba nauczyć się żyć. :D
A pozytywna rzecz dziś - uśmiałam się z syna najstarszego który to chciał sie napić - mówi - mamo soku, a ja: synek, magiczne słowo. A Tanio - hokus... pokus, Myszka Miki!!!! :D Dzieciaki są niemożliwe :D

poniedziałek, 19 marca 2012

idzie Wiosna :)

Zarzucono mi, że mój blog jest jakby wymarły, ale to nie tak, po prostu jest a może i był pogrążony w śnie zimowym. Ale już się budzi wraz z przyrodą do życia. A tu dowody z przyrody.





Te śłitaśne fociunie ;) zostały zrobione w moim ogrodzie i na moim niebie przeze mnie ofkors. Z dnia na dzień wszystko jest tu piękniejsze i daje nadzieję na lepsze jutro. Kolor zielony (którego tu coraz więcej)to kolor nadziei( czy jakoś tak) w każdym razie dla mnie tak jest i po ciężkiej zimie mam nadzieje ze teraz będzie już tylko lepiej.
P.S. Bocianów jeszcze nie ma :D ale obserwuję i czekam i niezwłocznie powiadomię opinię publiczną o ich przybyciu :)
P.S.2 Skowronki juz dawno przyleciały i umilają mi swym spiewem poranki przy kawie, a do popołudniowej kawy słucham Vivaldiego i naturalnie Skaldów

środa, 25 stycznia 2012

o tym jak zbieram punkty :D

Witam :D
Mandacik zarobiłam. ... za prędkość, w terenie zabudowanym 90 na liczniku miałam.. jakoś tak się zamyśliłam, a spieszyłam się do domu, a z przeciwka nikt nie jechał, a droga była równiutka, sucha i czysta, a ten teren zabudowany to 2 domy na krzyż.. w każdym razie mnie ów pan policjant o urodzie Diablo Włodarczyka tak zaskoczył ze musiałam bardzo ostro hamować, a jeszcze nie wiadomo skąd jakieś kocisko przełaziło przez ulice(ale nie przejechałam) . Ale miły człowiek z Niego, jak usłyszał żem prostą wiejska kurą domową i owszem pracuję, ale nie zarabiam tak uraczył mnie jeno mandatem w wysokości 50 i 2 pkt karne żebym zaczęła sobie zbierać :D

wtorek, 24 stycznia 2012

zdrowiejemy

Po wizycie u doktorzyny okazało się że jakieś wirusisko zaatakowało naszego Tania bidnego, a że jest z Niego kawał chłopa to nie powinno większych szkód mu wyrządzić tylko szybko przejść. Niestety istnieje wysokie prawdopodobieństwo że przejdzie na Lusie i Pitrusia i na starszyznę wioskową. Zobaczymy. A ja nadal zgłębiam wiedzę teoretyczną. A o czym.. to niebawem ;)

poniedziałek, 23 stycznia 2012

pojawiam sie i znikam

i znikam i znikam :)
chciałam napisać ze dzieci się wychorowały zatem się znów pojawię, ale od razu jak na komendę Tanio gorączki dostał i boli go wszystko... Zobaczymy jak się sytuacja rozwinie, na razie gorączka zbita, zawartość żołądka zwrócona, pacjent śpi. A będę pisać o moim nowym życiowym celu. Oczywiście jak sie Tanio wychoruje. Natenczas znikam.
http://www.youtube.com/watch?v=KYEXTFAynSk